Uwielbiałem soboty
w Kalifornii, szczególnie w takich chwilach, gdzie termometr wskazuje ponad 25°C, wieje lekki wiatr, a fale oceanu
uderzają o brzegi.
Tak dla informacji, mieszkam w Santa Barbara odkąd
skończyłem pięć lat. Moja matka stwierdziła, że tu będę się najlepiej
wychowywał, znajdę świetnych przyjaciół… A jak jest naprawdę? Okazało się, że
moim świetnym przyjacielem okazał się
człowiek, który udawał tylko niego, a potem wprowadził mnie na kryminalną
drogę, każąc mi, bym zabijał dla niego ludzi, i oto jestem ja, Justin Bieber.
Moja matka umarła w wieku trzydziestu
dziewięciu lat, ponieważ chorowała na raka nerek. Tak, to przykre. Później zajął się (czy jakkolwiek mogę to
nazwać) mną mój ojciec. Oczywiście jego
metody wychowawcze były takie jak: „usiądź”, „przynieś mi wódkę”, „nie pyskuj”
czy „nie wywracaj tak, kurwa, oczami!”.
A do tego było wiele
uderzeń, ale nie będę się w tym zagłębiał.
Od wczorajszego wieczoru minęły dwa dni, a
Nancy wciąż się do mnie nie odzywała. Nie żebym miał jakieś szczególne
zmartwienia…
Ta dziewczyna, szczerze mówiąc, zaczynała mi
działać na nerwy. To się krzątała po domu, to sprzątała czy marudziła.
Mimo wszystko nie mogę
pozwolić jej odejść.
-Dalej, maleńka, rusz
swój seksowny tyłek i przynieś mi z lodówki piwo. –mruknąłem do niej,
szturchając przy tym jej ramie.
-Dupek – warknęła, co
mnie zdziwiło, bo, jak wcześniej wspomniałem, dwa dni temu ostatnio pisnęła
jakiekolwiek słowo.
-Co? –Zmroziłem ją
wzrokiem, a ta niewdzięczna suka wstała z fotela i udała się w wyznaczone
miejsce, kompletnie ignorując moje pytanie.
Nie marnując czasu, ja
również wstałem i powędrowałem na hotelowy taras, żeby móc bardziej się
poprzyglądać szpitalowi, który był w oddali. Po jakiś kilku minutach wróciła
szatynka i wręczyła mi piwo. Posłałem jej dziękujące spojrzenie i wróciłem do podziwiania tych widoków, myśląc, czy
ludzie w psychiatryku naprawdę są tak bardzo niebezpieczni…
Cóż, nie znają mnie, pomyślałem.
Nagle o mało nie
dostałem ataku serca, bo Nancy chrząknęła głośno, patrząc na mnie podejrzliwie.
Serio, myślałem, że ta suka dawno sobie poszła.
-Będziesz tak stał,
pił piwo i gapił się jak jakiś idiota w nicość? –warknęła.
-To nie jest nicość.
–odparłem, po czym wziąłem łyka browara. –Spójrz, jest tam szpital
psychiatryczny i… on jest całkiem ciekawy.
-Ciekawy, huh?
–Parsknęła śmiechem, opierając się o balustradę obok mnie.
Muszę przyznać, że
dziewczyna dziś ładnie wyglądała, ponieważ miała krótkie czarne spodenki i
szarą podkoszulkę. Ja w sumie… W sumie to byłem w samych bokserkach, bez
koszulki.
Tak, powitajcie mój
zwyczajny dzień.
Westchnąłem, po czym
oblizałem starannie wargi, patrząc wciąż w jej oczy. Musiało to trwać jakiś moment, ponieważ
dziewczyna zaczęła:
-Mam coś na twarzy?
–Zaśmiała się, odwracając sylwetkę całkiem do tyłu ode mnie, i tak, zanim
zdążycie zapytać, mój wzrok powędrował na jej tyłek.
-Cholera, kochanie
–wychrypiałem, kładąc dłonie na jej talii, ale ona się wzdrygnęła i zdjęła moje
ręce.
-Nie dotykaj mnie.
–powiedziała ostrzegawczym tonem, a następnie wróciła do pokoju.
Wywróciłem oczami,
biorąc duże łyki piwa naraz, przez co
zawartość puszki się skończyła.
Szybko wróciłem do
pokoju i zastałem Nancy, która szperała coś w moim telefonie.
-Co, do kurwy nędzy,
ty robisz?! – warknąłem, a ona prawie podskoczyła, opuszczając mój czarny
iPhone na podłogę. Podszedłem z irytacją,
żeby go podnieść, ale niestety cała szybka była zbita. Westchnąłem, po czym
pokazałem jej telefon.
-J-ja…
P-prze-przepraszam –wyjąkała, prawie zbierając się na płacz, natomiast ja tylko
wzruszyłem ramionami i posłałem jej delikatny uśmiech.
-To drobiazg, maleńka.
–Odłożyłem zbity iPhone na stolik, żeby później móc złapać za talię Nancy.
Szatynka była
zdezorientowana, ale w jej oczach pojawiło się pożądanie, jak i strach. Powoli przyłożyłem swoje usta do jej,
starając załagodzić te wszystkie problemy między nami.
Chciałem dać jej coś, co sprawiłoby, że
zacznie mnie kochać, nieważne, co zrobiłem jej zaledwie kilka dni temu. Wiem, że przed nami jest jeszcze długa droga,
że wciąż kocham Molly…
Potrzebuję kogoś, kto
sprawi, że zapomnę o tej dziewczynie, która miała brązowe oczy, kasztanowe
długie włosy, głos piękny i melodyjny… o imieniu Molly.
Cholera, miałem o tym zapomnieć, pomyślałem.
Molly nie żyje.
Popełniła przecież samobójstwo! - krzyczały głosy w mojej głowie.
Ku mojemu zdziwieniu
Nancy nieśmiało odwzajemniła pocałunek, dzięki czemu mogłem posunąć się nieco
dalej.
Przyciągnąłem dziewczynę bliżej, ona wsunęła palce w moje
włosy i zaczęła delikatnie ciągnąć za ich końcówki.
Po jakimś czasie zaczęliśmy iść w stronę kanapy; najpierw ja
opadłem na niej powoli, przez co Nancy mogła robić ze mną, co tylko zapragnie.
Leżeliśmy w ciszy, ciesząc
się sobą. Dziewczyna leżała swoim ciałem na mojej klatce piersiowej i kreśliła
różne wzory na ramieniu, natomiast ja spokojnie oddychałem, przyglądając się
jej.
Dlaczego wcześniej nie
zauważyłem, jak bardzo piękna jest? – pomyślałem.
Nagle złożyła pocałunek na moim tatuażu w kształcie korony i odwróciła
swoje brązowe oczy, żeby popatrzeć na mnie.
Jedyne, na co mogłem się wysilić, było przygryzienie wargi i również
wymienianie z nią znaczącego spojrzenia, przez co ona parsknęła śmiechem.
-Jesteś nienormalny.
–mruknęła, wyciągając swoją dłoń do moich włosów i zaczęła je mierzwić.
Być może uznasz mnie za dziwnego, ale…
to podobało mi się i w pewien sposób pociągało.
-Ale i tak ci nie wybaczę tego, co mi zrobiłeś. – dodała, po
czym wstała, zebrała swoje ubrania z ziemi i szybko się w nie ubrała,
zostawiając mnie samego.
-Nancy, musisz zrozumieć, że to, co zrobiłem na początku
naszej znajomości było… -Starałem się dobrać słowa, ale najwyraźniej nie
potrafiłem; dziewczyna czekała ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej. Usiadłem
na kanapie. –Cholera, dopiero co uprawialiśmy seks…
-Doprawdy? – prychnęła. –To mnie zaskoczyłeś, normalnie nie
wierzę.
Wywróciłem oczami na jej komentarz.
-Chodzi mi o to, że nie zrobiłem tego umyślnie, wiesz… Gdybym
mógł, to przecież nie zgwałciłbym cię.
-Ciekawe. –odparła.
Po kilku minutach ciszy wstałem, ubrałem swoje bokserki i
popatrzyłem się na Nancy przepraszającym
wzrokiem.
-Justin… -mruknęła, odwracając się ode mnie tyłem. Nie marnowałem chwili, po prostu objąłem ją i
złożyłem kilka pocałunków na jej szyi. –Nienawidzę cię, nie wierzę, że to
właśnie się stało… -Odepchnęła mnie od siebie i ruszyła na taras, a jej wzrok
prawdopodobnie wylądował na szpitalu.
Cóż, zauważyłem, że jej też to się spodobało.
~
WYBACZYCIE MI, ŻE TAK DŁUGO PISAŁAM TEN ROZDZIAŁ?
A więc... przepraszam.
W ciągu całego tego czasu po prostu wiele się zmieniło, byłam w szpitalu... miesiąc. Nie miałam też weny, choć rozdział był PRAWIE skończony, ale wiecie... dopracować trzeba i te rzeczy.
Mam nadzieje, że się spodoba, choć mi niezbyt tak podchodzi.
Komentujcie!!!
Dziękuuuję za przeczytanie xx
Julka.